poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Hortensjowy Londyn

„W Polsce upały” donoszą: rodzina, znajomi i media, ale Paryż nadal ciężko pracuje na pierwszą pozycję w kategorii „najgorsze pogodowo miasta” w moim prywatnym rankingu. Wczoraj od południa słońce zaczęło nieśmiało wyglądać zza chmur, więc wśród turystów i mieszkańców było słychać gromkie „hurrrra!”. Ale, ale! Nadal nie jest tropikalnie i np ja wkładam na siebie 3 warstwy. To znaczy tropikalnie to poniekąd nawet i było, deszcz przez ostatni miesiąc padał regularnie, dzień w dzień, po południu.

W związku z powyższym te zdjęcia, robione ponad miesiąc temu w Londynie, nie są znowu tak bardzo „nie na czasie”, a że je lubię, a Londyn to nawet kocham, postanowiłam je mimo wszystko zamieścić i wypełnić też w ten sposób częściowo obowiązek kronikarski.

I teraz! Przechodzimy do tzw clou: Hortensja na słitaśnych fociach z podróży czyli złote rady (bez których nie moglibyście żyć, nieprawdaż?) jak zapakować walizkę na krótki, weekendowy wyjazd :) No bo przecież spędzając miesiąc na planowaniu weekendu, zastanawianiu się co też tym razem odwiedzimy, a jednocześnie pakując się przez godzinę przed wyjazdem i ściągając niewyprasowane ciuchy z suszarki, jestem w tym specjalistką, tak czy nie?

Po pierwsze więc- ja wiem, że to jest niesamowite odkrycie, ale parka naprawdę jest dobra na wszystko, chroni przed deszczem, chroni przed wiatrem, ma kieszenie, ma uniwersalny kolor...no czegóż chcieć więcej?

Po drugie więc- płaskie buty lepiej nadają się na kilka godzin zwiedzania, niż buty na obcasie. Ja wiem, wiem, że to odkrycie na miarę nagrody Nobla!

Po trzecie więc- sweter w paski musi robić za cały styl.

Po czwarte więc- wzorzysta chusta też na szczęście dodaje stylu.

I wreszcie po piąte- jak zaplącze się do walizki jakaś jedna sukienka, wygodna, pasująca do wszystkiego to jeszcze lepiej. A że jest na tyle krótka, że podwiewa ją wiatr gdy jedziemy na rowerze? Pfff, to tylko dodaje pikanterii londyńskim ulicom.


I tak o, tyle o strojach w Londynie. A żeby jeszcze było o modzie  to mogę opowiedzieć o shoppingu w Londynie (bo podobno po to się tam jeździ). Mój shopping w Londynie był bardzo owocny, zakupiłam sobie bowiem rycinę starą (akwafortę dokładnie) na Portobello i torebkę pysznej herbaty Lady Gray na targu w Greenwich. No szał ciał po prostu. Podjęliśmy jedną próbę zmierzenia się z Oxford Street- próba została przegrana z kretesem. Nawet, nawet weszłam na 10 minut do Primarka. To znaczy P. dał mi 20 miut i powiedział, że będzie czekał pod łukiem. Weszłam na 20 minut, wyszłam po 10. Ten sklep mnie po prostu przeraża, nie wiem zresztą czy bardziej sam sklep „100% polyester” czy te tłumy ludzi wrzucające wszystko jak leci do koszyków, z dzikim błyskiem w oku.

Tyle o Londynie. Więcej o podróży tutaj. W poczekalni jeszcze zdjęcia z Wielkanocy, ale przynajmniej temperaturą już bardziej zbliżone do obecnej aury. A na następne będę musiała poczekać, aż usunę usterkę w aparacie.

piątek, 16 marca 2012

W poszukiwaniu promieni słońca

Fotografia to jak wiadomo „rysowanie za pomocą światła”, więc poszukując promieni słonecznych dla „narysowania” tych kilku zdjęć biegaliśmy po całym parku. Tym bardziej, że cekinowy beret aż sam się prosił o kilka blików. Paryż zaś nie jest zbyt łaskawy jeśli chodzi o pogodę (naprawdę nie rozumiem, czemu nie stawia się go na równi z Londynem). Ale ostatecznie udało się i trochę blasku słonecznego utrwaliliśmy na błonie...eeee, na matrycy.

Beret zaś był zarzewiem konfliktu z fotografem. P. stwierdził bowiem, że jest „zbyt dziwny” i on się wstydzi ze mną po tym parku biegać. No naprawdę no, powiedziałam mu, żeby obserwował przechodniów i jeśli pięć osób się za mną obejrzy, to go zdejmę! Ostatecznie stanęło na tym, że ponieważ był to akurat karnawał, dziwacy na ulicy nie szokowali i tak oto berecik został uwieczniony na zdjęciach.

W cyrkowy jakby nie było (czyż nie?) styl wpisał się trochę sweter- wygodny, wełniany TH za 4 zł.- zakup zgodny z moją nową „filozofią” zakupów (ależ to górnolotnie zabrzmiało!), ale o niej kiedy indziej.


 
 
 
 beret- H&M% | żakiet, rękawiczki- La Redoute | sweter- sh | spodnie- Mango | buty- André

Jeszcze tylko przykład paryskiej pogody...
 
...oraz pierwsze oznaki wiosny (a było to jakiś czas temu):

środa, 14 marca 2012

Rozstania i powroty

W mojej blogowej „karierze” miałam swoje wzloty i upadki. Łezka mi się w oku kręci jak pomyślę o moich początkach w 2008 roku, kiedy to zainspirowana kolażami Pyzy, zdjęciami lumpeksowych zdobyczy Kajakowo, kolorami Anio, fantazją Pangenialnej (ach gdzież one?) dołączyłam do tego fantastycznego grona „stworzonego” niejako przez Ryfkę. Potem nagle wszystko to wybuchło, nabrało tempa, niektórzy gdzieś po drodze zrezygnowali, niektórzy się rozpędzili, ja próbowałam dotrzymać kroku. Nie zawsze się udawało, życie pisze różne scenariusze, miewałam przerwy, wracałam...

Ostatni raz napisałam w sierpniu. Potem znów nastąpił kryzys. Nie była to jakaś szczególna decyzja, po prostu brak czasu, brak motywacji, czasami zniechęcenie. Blogosfera zaś rozrosła się do takich rozmiarów, że zaczęło to przekraczać moje wyobrażenia. Czasami mnie to cieszy, czasami przeraża. Tak jak teraz, gdy szukałam nazwy dla tego bloga (chciałam zmienić platformę dla wygody, jednocześnie zostając Hortensją, bo tak już od czterech lat egzystuję w tym naszym matriksie) i wszystkie adresy z „hortensją” w różnych językach były już zajęte- przez blogi o jednym poście. Oparłam się pokusie międzynarodowości, odrzuciłam angielskie nazwy i pozostałam „zieloną hortensją”.

I tak oto znowu jestem. Zastanawiałam się długo czy warto, mówiłam sobie „za stara już na to jesteś”, „po co ci to? I tak świata swoimi ciuchami nie zmienisz”. Ale ostatecznie stwierdziłam, że warto mieć swoje miejsce, żeby w tym internecie być jakąś konkretną osobą, żeby na innych blogach, na forum podpisywać się swoim blogiem. Bo ja lubię blogosferę i chcę w niej istnieć.

A żeby cała przeszłość moja blogowa nie odeszła w niepamięć zamieszczam wyrywki ze starego bloga. Więc ku pamięci- podróż do przeszłości, aż do pierwszego "ałtfitu".